Wymiot
noc jak śnieg czarna lecą
zabielane ptaki
ocierają grzbietem chmury
chmury
chmury
są dziś nisko
ostatnie piętra kamienic już zakryte mgłą
Podmiot
ludzie zbici w szarą masę
bezmyślnie milczącą w miejscach
nasilonego handlu zmieniają się
w trzynogie bestie o ośmiu głowach oczy
ich jak tunele łączące dwa światy
miłość i śmierć
Chodnik
nierówno wyboiście betonowo szaro
czasem jakieś gołębie
całe obklejone smołą
zerkną smutnym wzrokiem w przestrzeń
to miasto przytłacza to miasto zniewala
to miasto fascynuje i uwalnia
Brak
brak świateł w bramach jaskiniach zła
podwórza są uwspółcześniona wersją pop kulturowej gehenny
stężenie moczu w powietrzu wielokrotnie przewyższa
to w pęcherzu
szarość deszcz brudne okna smutni ludzie
Niemożność
nie mogę myśli oderwać przykute do trotuaru
powodują że chodzę w pozycji na poły zgiętej
ja człowiek z prowincji
cichutki nieśmiały
szczery...