to miasto zowię
Nikeą Trapezuntem Epirem
choć nie nazywają mnie
Komnenem Angelosem Paleologiem
to miasto nie jest już
prawdziwe
jak paczka kubańskich cygar
których niedopałki znaczą
popielniczki całej
metagalaktyki
skuty kajdanami
pychy i miłosierdzia
godzę się na nieautoryzowane piękno
do bólu bezbolesne
bo jeśli już odjechać
to uciec przed własnym cieniem
w ciszy oddać klucze
nawet nastawić policzek –
będzie nieporównywalny
z tak zwanym innym zakamarkiem dobra
to miasto
aksamitny dagerotyp –
wydziedziczony lotos
którego rzęsy spłowiały strumień
rześkiego milczenia
rzekomością odważają
to miasto zwane
Leben gegen Schatten
w półmroku czwartej krucjaty
budzi mnie
przed dworcowym automatem
do sprzedaży ciepłych napojów
"...którego rzęsy spłowiały strumień rześkiego milczenia...' :-)
pozdrawiam
choć nie nazywają mnie
Komnenem Angelosem Paleologiem" Super, tylko dlaczego tak kakofonicznie?
"do bólu bezbolesne" ciekawa antyteza.
"nastawić policzek" Raczej "nadstawiać" i wtedy też konstrukcja z mianownikiem, broń Boże z dopełniaczem.
I znów dobrze kończysz.
To niezły wiersz, naprawdę niezły. Kuleją, moim zdaniem, tylko te momenty, które Ci wskazałem.
"bo jeśli już odjechać
to uciec przed własnym cieniem
w ciszy oddać klucze" - ten fragment wyjątkowo przypadł mi do gustu, żadnego kombinowania, prosta myśl i łączenie obrazów. bez dosłowności, a wszystko zrozumiałe, da się w myśl ułożyć.