Widziałem ludzi głodnych, zmęczonych
co swe opuścić muszą domy
Ich kraj opanowała wojna
dorobek życia był spalony.
Oczy tych ludzi wypełniał strach
przed politykiem, który ich zdradził
Teraz rozpętał przeciw nim wojnę
i chce ich zniszczyć za wszelką cenę.
Ta jedna noc, którą przeżyłem
na tle wystrzałów z luf czołgowych,
przerażająco była mroczna
idąc wśród ludzi nieznajomych.
Spojrzałem w niebo, dużo chmur
lecz gdy wiatr rozwiał je powoli,
oczom mym się ukazał księżyc
przerażająco był czerwony.
Patrzyłem w niego tak przez chwilę
spływała po nim krew czerwona
Spływała jak po ludzkiej twarzy,
człowieka który właśnie kona.
Nagle huk głośny mnie ogłuszył
przez chwilę nieprzytomny byłem
Lecz gdy świadomość znów wróciła
straszliwą scenę zobaczyłem.
Przede mną matka pochylona
nad martwym ciałem dziecka swego
Płakała głosem rozpaczliwym
wzywała Boga najwyższego.
Ludzie co pocisk ich oszczędził
pobiegli szybko w stronę lasu
A ja leżałem wśród zabitych,
dokładnie nie wiem ile czasu.
W końcu mnie znalazł patrol wroga
podnieśli z ziemi, ze sobą zabrali
Mówiłem dobrze po angielsku
dlatego mnie nie rozstrzelali.
Kiedy zrobili w lesie postój
dużo wolnego mając czasu
Gdy zamieszanie się zrobiło
wtedy uciekłem im do lasu.
Biegłem przed siebie godzin kilka
a ból przeszywał moje ciało,
ale uciekłem cudem z piekła
któremu ludzkiej krwi wciąż mało.
Po kilku latach znów tam wróciłem
jako błękitny żołnierz pokoju
Aby porządek tam zaprowadzić
by już nie było złego nastroju.
Lecz pewnej nocy na patrolu
oddział mój został ostrzelany
Z piątki żołnierzy sam przeżyłem
zdołałem uciec krwią zbrukany.
Ciągle pamiętam tamte twarze,
twarze morderców - nie żołnierzy,
oczy ich pełne nienawiści
a uśmiech jak u nietoperzy.
Biegłem przez łąki, trawy wysokie
wciąż przed oczami widząc żołnierza,
który na moich rękach skonał
i Bogu duszę swą powierza.
Biegłem przed siebie kilka godzin
a ból przeszywał moje ciało,
ale uciekłem cudem z piekła
któremu ciągle krwi za mało.
Dwa lata później byłem w Afryce,
tam jako cywil przyleciałem,
w kraju tym trwała inna wojna
tam dwa plemiona się zwalczały.
Każdy w swym domu miał karabin,
z którym się nigdy nie rozstawał.
Broń ludziom tym pomogła przeżyć,
bo wróg im żadnych szans nie dawał.
Lecz dnia pewnego w środek miasta
wtargnęło z bronią wrogie plemię
I strzelanina się zaczęła
ginęli ludzie za swą ziemię.
Lecz ja ze strachu się ukryłem,
w małej uliczce, w stercie śmieci,
byłem tym wszystkim zszokowany,
widziałem jak walczyły dzieci!
Kiedy się uciszyło wszystko
wtedy się szybko pozbierałem,
i pojechałem na lotnisko,
do kraju swego odleciałem.
Z miejsca na miejsce tak uciekam
ze strachu przed wojnami tymi,
lecz jedna myśl mnie wciąż przytłacza:
"Uciekłem z piekła rodem z Ziemi"