Wpierw spojrzenia z pozoru niewinne
Niosące ze sobą szczyptę tajemnic
Kryjących w sobie zamiary czyste
I chęci, by słów tych kilka zamienić.
Od pierwszych dni znajomości rumieńce
Na ich twarzach mówiły dużo więcej
Niźli to, że trzymali się za ręce
Podczas spacerów po nierównej ścieżce.
Rozmawiali o sprawach nieistotnych
Oraz o rzeczach bez żadnego sensu,
Przy tym pili nektar z chwil ulotnych
Siejąc ziarna pożądania w sercu.
Fascynacja trwała, zapał nie ostygł
Do długich dyskusji; wspólnych przechadzek,
Które miały miejsce do późna w nocy
Tak, iż wciąż wspólnie witali poranek.
Gesty przypadkowe – niby muśnięcia
Coraz to częstsze wnet coraz to śmielsze,
Zaś z muśnięć powstawały dotknięcia
Coraz to śmielsze wnet coraz to częstsze.
Chaos pod nimi – chaos ponad nimi,
A po środku tego wszystkiego oni
Pochłonięci sobą wzajemnie byli
Wreszcie mając dość niepotrzebnych gonitw.
Pomimo obietnic, szczerych przyrzeczeń
Dwie niewzruszone skały jęły kruszeć
Pod naporem kolejnych okaleczeń
Zadawanych przez wody, wiatry, susze.
Z pozoru twarde – nie do zniszczenia,
Jednak w głębi delikatne, kruche
Wystawione na korozje, wietrzenia –
Nie wytrzymały – Zostały tylko duchem!
16.12.2009-3.1.2010