aż w pędzącym zimnym pyle obudzisz pragnienie i zasypiesz
tym co wykracza za nazwy czekam.
w wietrze - oddechu świerków, blasku odbitym
od kryształu czekam.
nie rozpaczam w cieniu zmarzniętych wodospadów,
wychłodzonych skał,
bezdźwięcznego księżyca.
w rytmie niewskrzeszonej wiosny, w czasie, aż znajdę,
chociaż boję się szukać.
spadające sople oskarżam o bezsenność.
Składam samokrytykę!
Co do składni, Nie wyobrażam go sobie w innym zapisie. Będę się kłócić. W końcu to tylko ciepłe kluchy ;)
Aha i nadal nie wiem, czy wychłodzone skały i księżyc powinny się znaleźć w jednym wersie.
Nie każdy wierszyk musi zmieniać świat. Nie które tylko są.
Osobiście nie przepadam za wierszami bez jakiegoś większego składu. Wersy, toż to linijki w tekście, rymy- jakie rymy? i takie tam moje wymysły, co do tego jaki wiersz miałby być.
Ale:
Dlaczego nie można odbierać samego wiersza? Wsłuchać się we własny głos przy czytaniu i zastanaowić, czy? Czy się podoba? Ot tak - po prostu...
Nie jest to wybitne ( bo kto dziś tak pisze?), ale ciekawe. I o to chyba chodzi