zatliłam się kolorem słonecznym
w brudzie śniegu niebezpiecznym.
zapadłam się w głos nierozsądku
skrzywionej powierzchni myśli
w połknięciu i trawieniu w żołądku.
co mi się dziś na stole przyśni.
tkwię tu w bezsilności grymasie
kładziesz mi rękę na pasie
mówię kołysz biodrami
odkrzykujesz, że bioder brak
częstujesz mnie chwilami
czuję ich ziołowy smak.
na tym brzydkim odcieniu
siedzę i pozostaje w niechceniu.
w złudzeniu falującej wody
gdy puszczasz stare płyty
gdy zdzierasz wczoraj z komody
gdy jesteś znakomity
nie mogę cię pojąć bardziej.
zapadam się w to bardziej.
w bezdechu bardziej
oddycham.
żaden nie jest tani