DZIEŃ
nadchodzi
w każdym moim spojrzeniu na skostniały świat
w zabawach powietrzem które wiecznie ucieka
i szkarłacie mrugającego figlarnie serca
dawnych rozchylonych ust
wypali się
teraz już do końca tępy sterylny ból
spadam cicho w mgławicę twoich mądrych rąk
w każdym kolejnym niedokończonym wcieleniu
odradzam się by cię stracić
na kolanach nie boję się przemieniać w poranek
NOC
mam w sobie źródło życia
solidne drzewo z rozległą koroną molekularnego obłoku
droga mleczna prowadzi daleko w dół doliną brzucha
do opuszczonych więdnących ogrodów
zostań ze mną
pierwszy śnieg spadł wcześnie bo nawet niebo wie
że nie zobaczę już wiosny więc pozostaje mi
wstąpić dumnie w sferę niebieską
i jeszcze trochę mienić się złotem
jak każde ciało
umierające
Nie tak szybko! - nie będzie przemiany w inną czasoprzestrzeń, nie będzie opadani i upadania, przecież obiecałyśmy to sobie!
Nie mogę inaczej odebrać tego wiersza jak przez pryzmat naszych trudnych rozmów i naszego trudnego umierania i trudniejszego życia.