Do wszystkich modlitw, co ranią
z precyzją z zapałek składane poszycie
miękkie póki mech nie opiera się wołaniom
i zwiedziony snem w środek łkania
w miasto się chowa pod parasola ukryciem.
Do marzeń sennych, co ranią
tylko przez chwilę małą – po przebudzeniu.
Z rzeczywistością w pysku misternie utkaną
skamleć będzie, lizać rany rzewne
satynową smyczą oplecione wierne psie natchnienie.
Wołam bez wiary szpecącej maskę Harlequina
- wylany na stare płótno kiepski art noveau,
jak wypocina.
Cichnę jednak szybko, zjadam każde słowo.
Wynurzam palce już od niechcenia.
Wrażenie dotyku muska je czasem,
jak w jasnym cyklu biegnące cienie.