Mała Ala nazwała mnie chujem, mówi tak
za każdym razem, gdy przyjeżdżam odwiedzić
jej tatusia (nazwanego z kolei Jezusem).
Nie posiadam się z dumy, „chuju” brzmi niepomiernie
twardziej, niż jakiś tam „wuj”.
„Chuju, chuju!” – słyszę przy kolejnym kieliszku,
przechylonym do spółki z Jezusem.
Jezus jest dobrym synem,
ojcem i mężem. Pracuje w Kolejach Dolnośląskich.
„Wyborowa mnie zaspokaja” – oświadczam
pod koniec stawki, kalecząc język
natychmiastowym ugryzieniem.
„Ty masz Agnieszkę”, głos dusi się,
zawieszony w pół słowa.
Agnieszka natomiast kastruje koty.
„Pora na mnie” – mówię, oparty o futrynę.
Złośliwość własnych słów przemyślę jutro.
Teraz nie trzeba, teraz nie należy.
Zaspokojony Wyborową, jestem jej przecież
synem, ojcem i mężem.