kwaskowaty plaster słońca
grzęźnie w czarnych wargach lasu
ponad smolnym baldachimem
czubki najwyższych drzew - śmieszne żyrafie głowy
to one pierwsze przebijają południowy owoc
przymykam oczy
widzę długie słomki
wypełnione złotymi stróżkami soków
a teraz
kasztanowy brzusiec zanurzony w ciemnym sosie
wszystko to w wielkiej balii horyzontu
kruki całymi stadami obsiadają moją głowę
ściągam buty
idę boso przez kretowiska
grudki ziemi za paznokciem
i ten dziwny smak czerwieni w ustach
odwracam głowę
(być może ostatni już raz)
nawet między ożogami pogiętych rabarbarów
nie widzę światła
po największej z cytryn
pozostała jak ściana kwaśności
koślawa doskonałość pustego oczodołu