na uczcie w porze czwartej straży
kucharze gustownie podają na ołowianym półmisku
głowę człowieka
zwanego
Janem
Salome powoli trzeźwieje
głosem wołającego na puszczy –
z lekkim obrzydzeniem
(aczkolwiek dobrze maskowanym)
głaszcze brodę Heroda
i delikatnie podkręca mu pejsy
Herod Antypas krztusi się
w trójcy jedyną posoką
Herodiada klepie go mocno między łopatkami
syfon zazdrości rozsadza jej nozdrza
wyczuwa spocony zapach pedofilskiej lubieżności
lecz smród przekleństw jest dla niej najdroższym pachnidłem
Salome zmęczona pożądliwym oddechem biesiadników
zasypia z głową na brzuchu Heroda –
nie śni się jej jeszcze Caligula
ledwie o nim słyszała od rozpalonych matron
ten nie jest jeszcze bogiem
zostanie nim za osiem lat
nie zna nawet perwersyjnej semitki
dziesięć lat później w Lungdunum
będzie czynił jej raz po raz zaszczyt chędożenia
we wszystkie bramy Elizjum
po czym rzuci na pożarcie legionistom z karnej kohorty
ci będą ją długo spijać kropla po kropli
aż w przypływie ostatecznego gorąca
utopi się w rześkim strumieniu
teraz tancerka
budzi się z dłonią ojczyma w mokrym kroczu –
nie dojedzona głowa na półmisku
przełyka
ślinę