być może kiedyś wyjadę gdzieś na Bałkany albo
do Czeczenii albo do innego tak zwanego punktu
zapalnego wstanę w nocy zabiorę ze sobą
teczkę plecaka nie pozostawię po sobie nie pościelone
łóżko pełną popielniczkę nie umytą filiżankę
po kawie i okruchy na stole w kuchni patos
zaknebluję między papierami a książkami będzie
tak jak zwykle jakbym jechał do siostry do kochanki na
imprezę lub do pracy dzieci będą spały Ola
zwinięta w embrion Rafał odkryty w poprzek
wersalki żona zwyczajowo warknie przez sen żebym
jej przypadkiem nie całował na ulicy
będzie ciemno będzie mróz lub marudzący
deszcz w pociągu zawieje niedospaniem i przedśniadaniowymi
papierosami taki początek dalej
bezimienne kilometry ale tam horoskopy
nie docierają nigdy nie dotrą to inna
para jeszcze nie pastowanych marzeń wstęp
winien zwieńczyć dzieło reszta
jest entropią przewlekłą kharmą bez kąta
rozsądnych uczynków nie rozpoznaną pierwszą
czytanką być może kiedyś najprostszym
szlakiem stanie się zaćmienie
słońca