Trzeba było nie wysiadać z autobusu; w którym, co
prawda, śmierdziało w ostatnim rzędzie
spalinami, ale zawsze mogłeś solidnie chwycić
się rzeczywistości zniszczonego
siedzenia, zanim opadłeś
niebezpiecznie
w obszar snu; zresztą, jak miałbyś szczęście, to siedziałbyś sam
niewygodnie jak zawsze; wszystko
na swoim miejscu: bełkotliwy silnik jak
zastawka serca, pot pasażerów w kurtkach i
na siłę uszczęśliwiające nas ogrzewanie, kolorowe
budynki za szybą wydawały się
nieosiągalne, lecz przynajmniej nie musiałeś ich poznawać.
Ale jeśli już żeś wylazł, to mogłeś uważniej stawiać
buty, gdyż urzekająca czerń asfaltu przyczyną jest jego
miękkości; od razu nie musiałeś wciągać tak głęboko
powietrza – przeceniana krystaliczna czystość atmosfery
wynika z podwyższonej mroźności. I po co
zaraz to nachalne opieranie się? Jak już
potrzebowałeś, to w głębi bramy – nikt
tam nie zagląda, więc nie jest świeżo
malowane.
PS
Basia już zaistniała kiedyś: http://literatura.wywrota.pl/20225_micha...
ale tutaj Basia zyskuje pewną autonomię, tam ona była podglądana, teraz spogląda na tego czytelnika i podtyka mu pod nos tekst Andrzeja. jakby się ożywiła, zamiast być tylko bohaterem lirycznym.