Wynurzyć się spod śniegu w inny czas i wymiar,
zatrzeszczeć kruchym lodem, iść w to co zmyślone,
poruszyć spierzchłe wargi zbielałe od zimna,
na ślepo idąc w jasność i pójść w nieskończoność,
obedrzeć rzęsy z szronu, rozewrzeć źrenice
na słońce, które światłem do śniegu przymarzło,
rozruszać zesztywniałą w letargu tchawicę,
by tchnąć ostatni oddech w półkulę zamarłą,
by zaraz krew zakrzepła jak lepka żywica,
włos posiwiał, o jaka marna jesteś zimo,
kiedy po raz ostatni pulsują tętnice,
kiedy ciało z białego zamienia się w sine.
o, tak!