Pracownicy fabryki poszli na przerwę, gryzą bułki
i papier śniadaniowy z śladowymi ilościami tłuszczu,
przeskakują przez okna wiewiórki
zatrzymując pestki brzoskwini
po tych najmłodszych, co już skończyli.
Oni też mają spodnie na szelkach i kratowane koszule,
w których kieszeniach wynoszą gwoździe do domu
z małych, podłużnych kartoników,
pudełek na zielone pasikoniki,
którym pozwalają pobyć na osobności
w czas zabawy,
a przecież rok za rokiem przeglądają stare komiksy,
sprzed matury, trochę dziecinnie
czekając na przedwiośnie, a co roku stroszą pióra wróble,
nasłuchując czy nie leci chleb.
Początek jest bardzo obrazowy, niestety końcówka nie jest już taka ciekawa. Bo jak jest czas zabawy, to wszyscy się bawią, leje się wódka, dziwki i lasery rzec by można, a ty tutaj wziąłeś tekst z bardziej sentymentalnej strony. Nikomu nie jest łatwo w życiu z tym wyczekiwaniem chleba. Najtrudniej robotnikom, zwłaszcza tym po maturze. Nie wiem, chyba muszę jeszcze posiedzieć nad tym wierszem, pomyśleć. :)