jest taki samotny dom, pod moimi stopami. farba
zjeżdża ze ścian; z korytarza wkrada się czarny cień
pleśni hodowanej i oswajanej latami. pięćdziesiąt dwa metry
ciszy pod dachem, aż dzwoni w garnkach i patelniach. nikt nie wekuje
nadziei na zapas; wszystko jest na styk, na teraz, na oczekiwane zaraz.
gotuję obiad. wypełniam przestrzeń zapachem niedokończonego placka
z truskawkami udającymi serca. czekam na człowieka, który go zje i powie:
to był najsmaczniejszy zakalec, jaki jadłem kiedykolwiek.