wypytam dokładnie
każdego świerszcza każdą piędź ziemi
o rytm kołysanki słowa brud
wybiorę do ostatniego
każdy oddech wszystkie dreszcze
z moich żeber pełnych namiętności
wypuszczę latawce szeptu
z każdej kropli krwi uwolnię czystą moc tworzenia
chwil intymnych i zapomnienia ułamki zatracenia
sam się obwołam sobą
jak obwiniam o brak burz u podnóża poduszek
i w toń falujących głów z dziesiątego piętra oddam
odłamki marnego istnienia
niczego mi już nie będzie brak prócz drabiny
świętych i toastu z myślą o zapomnianych
po chwilach ciszy rozpalę ogniska
cisnę w nie wszystkim czego nie strawił poprzedni płomień
po chwilach ciszy rozpalę ogniska/cisnę w nie wszystkim czego nie strawił poprzedni płomień - mocne.
Tylko druga strofa zaburza mi odbiór, spłyca go. Ale pewnie to subiektywizm.
Druga strofa może być lekko przerysowana - przyznaję ;) .
sam się obwołam sobą - człowiek tu całe życie próbuje się zdefiniować a jak mu się w końcu ta sztuka uda, to się okazuje, że nikogo to nie obchodzi. I wtedy człowiek taki staje na dachu wieżowca i nikt, absolutnie nikt nie podejrzewa nawet, że on tam stoi i podejmuje decyzję o życiu, a nawet jeśli decyzja ta będzie jednak decyzją o nieżyciu to dalej - nikogo to nie obejdzie. I właściwie to jest dla mnie esencją wiersza; słowa przed wspomnianym wersem czytam jak uzasadnienie obwołania, poszukiwania istoty. I tam trochę przesadziłeś z tymi żebrami pełnymi namiętności - sam wiesz, jak to brzmi, trochę kulawo, prawda? Jednak to kulawo nie psuje wiersza.
Dzięki. Miło czytać pozytywne opinie.
Co do "żeber i latawców" - trochę kiczowato - przyznaję. Ale jak same zauważyłyście, nie zabija to wiersza. ufff.... ;) Co zrobić? Kiczowaty ze mnie kolo :p