mroźne oddechy i wietrzne poranki. podchodzisz do nas
z dystansem godnym błazna. masz teraz siebie dla
siebie - po kawałku od ucha do stopy.
dzielimy się po połowie.
bóg jest martwy - tak twierdzisz z częścią, która ci pozostała.
machasz białą flagą na pożegnanie
i zasypiasz w pociągu z martwą matką.
powrót zwiastują jaskółki. całe to robactwo
bzyczące przy uszach, a twoje poukładanie
wciąż irytuje bardziej.
nasze pustkowie.
nasze czyste sumienie i brudna okolica.
tulimy się w sobie jak bezdomne dzieci,
a ja
mam w brzuchu twoje imię, choć coraz bliżej
do mety mój synu.
@Marszyński: mam pewne wątpliwości co do wydźwięku Twojej wypowiedzi :) Nie wiem, czy jest dobrze, czy źle ;)
P.
pociąg z martwą matką - no tu jest dosadnie do bólu, zapisanie potem robactwa i poukładania czyni tę dosadność jeszcze bardziej bolącą. Bardzo sprawny wiersz.