Znikąd donikąd

Artymowicz anDUCH

 

 

                                                                  dla Oksany,

                                                                  bo siedziała tu cały czas
                                                                  i nie przeszkadzała

 

 

 

ser dojrzewa na dachach, dnieje, wyrzucam i skracam

moje sitio, kości układam w pedantyczną kupkę,

krew
jak wachlarz
jak wachlarz odciągany od twarzy
obcą dłonią

 

magdzie śni się ogromna drabina –

na dnie można kupić widokówki

reszty nie pamięta

 

ja leżę jak ucho w mokrym trawniku –

podbiegnie suka

pożre

tak to się zazwyczaj kończy

 

po drugiej stronie

głowy

mały chłopczyk kopiąc kłębek –

 

rozwija ciężki horyzont

 

 

 

                                                                   1/2 kwi 11

Artymowicz anDUCH
Artymowicz anDUCH
Wiersz · 2 kwietnia 2011
anonim
  • Justyna D. Barańska
    to taki surrealizm na granicy bajek ("Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił, // Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.") i snu, a może to po prostu miesza się na wizji i jest tylko jeden horyzont, w obrębie którego musimy przemycić wszystkie swoje ja?
    fajny tekst.

    · Zgłoś · 13 lat
  • Artymowicz anDUCH
    Myślę, że celnie - piszesz - Otwarcie wiersza jest jednak odwołaniem do świata jak najbardziej realnego (Pinczów). i tak - potem jest ta spirala - która prowadzi do Twojego ostatniego spostrzeżenia. Dziekuję Ci za uwagę i dialog.

    · Zgłoś · 13 lat