jestem bezpłodnym archetypem godności,
samotnym jeźdźcem ubranym w makijaż.
na pustyni w nevadzie umarłem zbyt szybko, zbyt
niespodziewanie. a przecież
to ja jestem żartem zamkniętym w miłości.
(matka zaciera ręce, podchodzi do mnie, spija
moje mleko. sutki mam nabrzmiałe, pogryzione.
usycham bez piasku.)
zatracam widoki, na północnym-wschodzie stare ciała.
ciągną wozy pancerne, na ich barkach krzyże, martwe
krzyże. moje powstanie zwiastuje upadek.
brzuch mam wycięty, jakby dziecięcą ręką.
na kształt róży rysują się moje wnętrzności,
rusza się we mnie smutek i zrozumienie; jestem
teraz ojcem, uzurpatorem, myśliwym.
łapczywie zżarłem moje serce.
Aaaale, mój trickster to bardziej na poważnie, choć Bubakowi na przykładzie trickstera z supernaturalów musiałam właśnie tłumaczyć czymże to to jest ;)
Niedługo napiszę o Bobbym ;)
co do tekstu: podoba mi się ten żart zamknięty w miłości, ładnie wybrzmiewa. tylko ta część przed nim wpadła w zbyt wielkie słowa i z różnych beczek słowa, które nie chcą się scalić w obraz. ten samotny jeździec kojarzy mi się z Lucky Lukiem - ostatni sprawiedliwy itp. itd. do godności by pasował, do samotności też, tylko po co miałby mu być makijaż.
potem w tekście tworzysz w bardzo prosty (nie prostacki!) sposób obrazy, więc to też stylistycznie nie współgra z tymi dwoma pierwszymi wersami. całość bardzo pozytywnie odbieram, tylko zrób coś z początkiem i będzie cacy.
P.
P.