chce nam się bardziej paczki choćby najtańszych papierosów niż ciągle tego samego seksu –
to w sumie bardzo dobry początek wiersza w stylu Michała Krawiela
może nie za bardzo dobry może nie za najlepszy ale tak zwyczajnie dobry
bo Michał Krawiel jest dobrym poetą najlepszym od momentu śmierci Jana Dantyszka
tak więc z Kasią słuchamy skrzypcowej solówki Michała Urbaniaka
która brzmi jak śmiech starej kobiety choć dla mnie to tylko wiatr
jaki przychodzi i odchodzi gdy rozlega się silnik lotniskowca partytur -
nie mniej zejdziemy i tak
zostawimy woale suknie lampasy i cylindry różnych strategów obłudników i nawiedzonych jak też innych pospolitych gigantów
coś takiego z Ali Agczy coś z Williama Whartona coś z Federica Felliniego coś z Władimira Putina –
taki marsz ku słońcu taki marsz hitlerowskich bojówek taki obiad zjedzony w KFC
w tym momencie uraczam się niedojrzałym skrętem
oraz snuję opowieść o polu morfogenetycznym i ptakach z Południowej Walii –
nie muszę przez chwilę myśleć o smaku warg sromowych Tatiany Okupnik
nie musze przez minutę myśleć o cenach biletów Spółki PKP InterCity
nie muszę przez kwadrans myśleć o nienapisanych wierszach
których kilka zgromadziłem w futerale na okulary
wyciągam z kieszeni kamizelki nóż kleptomana i rozcinam pokój na dwie nierówne połówki –
operacja jest nieudana pokój pozostaje dalej kuchnią a być może i łazienką
w związku z czym zamieniamy dłonie na stopy ale nie vice versa
bo tak jest niewygodnie ładnie i mało przejrzyście
za oknem niosąc sarkofag Lucyfery moherowe minispódniczki wracają z pagody lub z sali królestwa -
mocą pierwotnej tajemnicy rozbijają chodnik apaszkami doktora Martensa
a ileśtamlecie ich płynu mózgowo – rdzeniowego splata się ze szkliwem kwasów żołądkowych
w imię relanium i Jamesa Bonda w imię mostów nad mostami i zamkniętych cmentarzy
w imię nazwiska i imienia i daty urodzenia z dokładnością do pół sekundy
gdzie twarde zawsze spocony oddech znaczy