czasem jesteś apokalipsą
pustym domem kiedy wracam i zimną zupą z lodówki
twoje-moje ciało straciłam parę miesięcy temu
dokarmiałam się swobodnie by dać mu zapomnieć o wykochanych kształtach
nie zdobyłam się jeszcze na operację plastyczną
kosztowne jest bowiem usunięcie cię od czoła do podbródka
z oczu z ust z przegrody nosowej
musiałabym też zmienić pępek
czasem jesteś wiosną
pachniesz jak pachniałeś i mam cię w słońcu
znów się spalamy wspólnym oddechem
zbyt długo zbyt mocno wnikając w dno czaszki
potem nadchodzi pora jesieni
czekam na ciebie z ciepłą herbatą
kroję chleb i widzę nas przy stole
pachnie świeże drewno i rozpalasz ogień
ale naprawdę jesteś w dalekiej podróży
a ja wiernie czekam na ciebie jak pies z kulawą nogą
nie wracasz do mnie
potem już kostnieją mi dłonie
w moim mieszkaniu jest burza
przy biurku pada śnieg i mam tylko jasną żarówkę
pod kopułą złości i tęsknoty
wynoszę śmieci co ranek
i wracam z powrotem
w niedziele zwykle zmuszam się na spowiedź
wychodzę z siebie patrzę na to z boku
i tak wiem że kolejny armagedon przyjdzie jakoś koło wtorku
z nocy na środę rozkwitną nasturcje
a w piątek będę już tylko suchym liściem
i kiedy rozsypę się całkiem
kto mnie sprzątnie z podłogi?
jedyne, co mi zgrzyta, to zapis puenty. to trochę nachalne, jak się ją zapisuje w takim oderwaniu od pozostałych strof - zwłaszcza, gdy są one takiej długości.
Ogólnie rzecz biorąc - wiersz podoba mi się. Tkliwa poetyka jest nieodparta, pomimo słabszych momentów.