W domu Johnny'ego powietrze ma kolor jej oczu.
Byliśmy tam wszyscy i oddychaliśmy raz po raz,
aż ściany zapadały się do środka.
Wypełniony koktajlem yin i yang
patrzyłem bezradnie jak powietrze się kończy,
a jej dłoń stapia się z twoim rękawem w jedną całość.
Chciałem krzyczeć,
lecz przytłoczony ciężarem małego słonia
przełykałem tylko tony kamieni,
modląc się, aby mokra zaraza z zewnątrz
nie zaatakowała moich policzków.
Do tej pory nie wybaczyłem Johnny'emu,
że pozwolił mi wtedy oddychać.
Nadal widzę jak leżycie na podłodze, której nie ma,
w dniu, którego nie było.
Jako entuzjasta rudych kobiet i trunków, jestem zobowiązany ocenić ten wiersz dobrze.