27.03.2011
ona:
zawsze było zimowo sprowadziliśmy
się słuchając adele (to było
niedawno – premiera
dwa lata temu) wolno kojarzyliśmy
fakty z życia naszych rodzin
i nie umieliśmy pisać tak dobrze
jak dzisiaj (obawa upadku
powoduje swoje) pierwszy obiad –
ryż rozgotował się po pięciu minutach
nastawiłeś za duży ogień zawsze lubiłeś
siedzieć w kuchni i patrzeć jak z drzew
lecą liście kasztany lub kłęby jemioły
wspólne płakanie pod zieloną kulką w szarym
przedpokoju
*
szarawy przesmyk między zaśnieżonymi
drzewami pień brzozy i pień buku jak brama
do lasu w niej mały szarak skubiący
marchewkę twardszą niż słowo honoru
przed wybuchem wojny że wrócimy wygramy
i wszystko będzie dobrze w wysokich
przedpokojach z pobielaną ścianą
gdańską szafą przezierającą przez
szkło w światłach wieczoru przy lampach
i srebrach mały szarak skubiący
warzywo lub owoc (ach te klasyfikacje)
co oznaczał zastanawiałem się stojąc
na nogach nieco miękkich lecz zaskakująco
stabilnych (boże
drogi gdybym tak samo pisał
mając słabe ręce) ucieka mi
znaczenie słów powiedzianych za szybko
*
widzialne
ma coraz krótsze granice
i wbrew pozorom łatwiej się odnaleźć
w zapiętej na ostatni guzik nieskończoności
składnia odgrywa teatrzyk pod okiem komedii
zwanej bogiem lub bożkiem rzadziej milczkiem
schowanym za parawanem (więcej taktu
mają portierzy w teatrach) lecz może
zostawmy teatr i zagłębmy się
– jak gdzieś już pisałem – w wodospad
wielokropków w szaleństwo dystychów
lubimy formę za jej bezpośredniość
nic bardziej mylnego