obracam takie małe
pachnące zatęchłym drewnem
zachody słońca
szarości oparte na sosnach
dociskają smakowite pomarańcze
to pierwszy akt pastelowej tragedii
rosa osiada na ubraniach
chłodne włókna ukradły ciepło
trwa walka na noże
włosy nacierają na trawę
cienie zastygają w spojrzeniach
dzień postanowił odejść
miałem trzy życia
szukam ich w deszczu
wołam krwawiące światła
słowa uniosły się z parą
dogoniły noc a ziemia ogrzała krople
pogańskie obrzędy finałów
Bardzo!
W tym tekście widzę swoistą bierność czy może zastygnięcie, które towarzyszy często procesowi zapominania, wypierania tego, co boli, co spać nie daje. Długi i żmudny ten proces. Puszczam za oddanie klimatu, za odzwierciedlenie ciężaru, jaki spoczywa na takiej osobie.
Dziękuję :)