Dwa teatry Szaniawskiego
Wojciech Giedrys
I gdyby spadł deszcz
a krople na wysuszonej piersi
skurczyłyby ciało spazmami
i rozkruszoną twarzą
otwartymi ustami łapałbym oddech
delikatnie zlizując go z warg
podniósłbym dłoń
szukał po omacku światła
nasłuchiwał szumu drzew
ptaków rozpiętych i rozpływających
się w powietrzu
każdą chropowatość rysę
nazywałbym po imieniu
czekałbym na wschód
pił rosę w pierwszych dziennych
promieniach ostudzonego nocą
księżycem
słońca
i każde drzewo objąłbym
uściskiem łańcuchem
i opuszkami palców
wyczuwałbym dreszcze mchu
Nie starczyło mi do pierwszego,
znowu będę musiał pożyczyć od matki,
patrzeć w jej rozwodnione oczy,
patrzeć i nie wiedzieć czy płacze,
patrzeć na jej kościste palce
dłonie powleczone żyłami,
wziąć te pieniądze zrobić skruszoną minę,
nazajutrz umrze tak jak ojciec po cichu,
podobno byłem podrzutkiem,
moja prawdziwa matka
rozłożyła dłonie.
Jutro znów obudzę się
bez żadnego słowa, gestu, wykonam wiele
czynności, zobaczę kilku ludzi.
Wojciech Giedrys
Wiersz
·
27 lutego 2001