gdyby bohaterowie okresu dzieciństwa zdecydowali się wprowadzić
do mojego pokoju, wychodziłbym ze wszelkich opresji obronną reką.
obyłoby się bez falochronów, miękkich poduszek i witaminizowanych soków
zwiększających masę ciała o pięć dekagramów - sądząc po cieniu.
gralibyśmy w chowanego. oni odwalaliby czarną robotę, a ja szukałbym
idealnego miejsca spoczynku dla ofiar. później wystarczyłoby tylko poczekać
na ogłoszenie w prasie: zaginął chomik Roborowskiego.
na znalazcę czeka nagroda. trzy dni karceru z maskotką olgoi-chorchoi.
raz na jakiś czas zarządałbym okupu. porwane lalki, misie, a nawet psy
z reumatycznymi dolegliwościami miałyby szansę powrotu do pachnących kuchni
i ciepłych od szklanego termoforu łóżek. pokazałbym że stać mnie
na ludzki odruch. inny aniżeli tąpnięcie gołą stopą obok mięczaka,
dla którego nieodpowiedni czas i miejsce nadchodzą za każdym razem,
gdy jestem w pobliżu. zamiast tego siedzę na dywanie/trybunale
wśród drewnianych, pobrudzonych kolorowymi flamastrami brył.
ostatni budowniczy. ostatni sprawiedliwy. jedyny w swoim rodzaju.
Mnie tam książki w zamierzchłym dzieciństwie czytali. W dodatku prędko mnie czytać nauczyli i dalej czytałam sobie sama.
W związku z tym dementuję pogłoski, jakoby czytanie książek dzieciom robiło z nich szczęśliwych ludzi.