Z poezją jest tak jak z pogodą i jak z przyrodą,
czasem obficie skąpi by potem suto obrodzić.
Tu suchar a tam ciastko z kremem i paralele, a tam
oksymoron z przerzutnią pod mankiet wychodzą
na parkiet. Na tym parkiecie wszystko się znajdzie:
rym biały, prosty i częstochowski, ozdobnik słowny,
perły przed wieprze i wszystko, co mieści gatunek w sobie,
a też to czego nikt nie wymyślił dotąd
– na wiersz ktoś przerobił Stalina,
z przemówień Gomółki poezję uczynił.
Obok warsztatu przysiadła jakaś nędza okrutna.
Ale nic to, aby do przodu, do celu, po trupach.
Nadszedł czas wielkich poetów i jeszcze większych pisarzy
– nikt już nie czyta nic i nikogo prawie,
za to piszą wszyscy niemalże. Czas złamać pióro...
niekiedy można się zaciąć
ni stąd ni zowąd
na przykład rano się goląc
gdy myśli znikły gdzieś nagle
zupełnie jakby je przechwycił
tamten jegomość
z odbicia
albo w pół słowa
i tak już zostać czas jakiś
lub na dobre
niczym zamek w kufrze na strychu
zatrzasnąć się na amen
***
Nie wiem ile książek trzeba, aby posiąść wiedzę potrzebną
do zbudowania tekstu takiego, że aż ciarki przebiegną
po grzbiecie niczym kozice na graniach tam, gdzie
nic nie ma sił rosnąć – ostatnia kosodrzewina zatrzymuje się
piętro niżej, przy przejściu między niebem a ziemią.
(gdyby chmury miały inną właściwość można by po nich przejść
na drugą stronę)
Nie wiem ile kobiet porzucić trzeba, by zostać kochankiem,
po którym wspominać będą tęsknotę rozstania. Ile trzeba
modlitw zmówić, ile wyklęczeć dołków w kamieniach świątyń
tego świata, by zostać błogosławionym po przeniesieniu na drugi.
Wiem, że czasem warto umrzeć, aby odrodzić się na nowo.
(gdyby słowa miały właściwość ołowiu świat przybrałby
formę sita)