Moje imię jest wodą, rozbłyskiem na ścianie,
bo tak się zastanawiam: jak spotkać się z czasem,
czy mam czekać w mieszkaniu, zawisnąć w połowie
słowa, łyżki, powietrza
z wyciętym językiem?
Włosy w chwili zetnięcia zmieniają się w mapę,
samotnym płaskowyżem podskakuje pot,
spływa stromym urwiskiem,
które jest uśmiechem,
wynajętą na chwilę i zepsutą wargą.
Każdy następny miesiąc jest przeterminowany,
słońce kończy się w wodzie,
smutek zakołuje
rozchylając fragmnety ciemnych minaretów.
Moje myśli są trudne architektonicznie,
zazwyczaj to rokoko, niekiedy secesja,
która nie wie czy siebie do końca wyburzyć.
Zatrzymując swe kroki na przeklęty moment,
już na wieczność zostaję
uwięziony w krokach.