W biblioteczkach mieścimy przelotne obozy,
w prostokąty skrojone brygady skądinąd,
które giną w pochodzie do palców lub czegoś.
Lampka długo przetrząsa chwiejące się gwiazdy,
załamane nad wodą, ze skręconym karkiem.
Ten abażur jest elastyczną i duszną strażnicą,
pod którą zbiec próbuje drukowany więzień,
nie umknie zatrzaśnięty w semantycznej celi.
Zbieg A wywierca tunel, by uciec na wolność,
który kończy się jednak odcinkiem na B.
Zbieg A jest nieświadomy, okrutnie się męczy,
wtedy naprzód wyniesie z sobą celę: A.
W prowincjonalnych bibliotekach słońce zajść nie musi,
rok może w dniu się odbyć, a woda się ukryć.
Więźniowie A, B... Ż w celach A, B...Ż,
otrzymują niewielkie przestrzenie w przecinkach.
Niekiedy im się znajdzie sędziwy wykrzyknik,
wtedy stoją na stójce do skończenia świata.