Jestem pustym przedsionkiem, w którym przesadzają
za mnie wszystkie przecinki, potykam się o nie.
W kieszeniach trzymam ręce, ten gest przypomina
akt stwarzania i wyjścia,
koniec świata pociąga krajobraz do góry.
Kroki w ciemnym mieście,
to sznureczki rządzone
przez Apokalipsę.
Głoski jednak nie szarpią promieniem i chmurą
jak strunami od harfy, często je nakrywam,
gdy zbierają się w kole rozpalając kropkę.
Język płynie za wszystkie
drzwi: wejścia i wyjścia.