Takie drogi potrafią pociągnąć za buty,
stać na palcach, wejść w nawyk potrącając niebo.
Podróż szybko przelewa się w ruchomy pokój,
zioła zgrabnie zastąpią wędrowną tapetę, gwiazdy wejdą na miejsca
gdzie mogły stać lampy. Nie wymawiaj mojego imienia na śniegu,
to moje niewyśnione, zakazane miasto, pod którym łyse spółgłoski
chodzą chwiejnym krokiem.
Zabronionym pojęciem jest każda sekunda,
w zasadzie czas pozuje na dziarskich staruszków,
chociaż nie ma momentu, w którym nie umiera.
Moje ręce splamione książkową pamięcią rozsypują się w miasto
pamięci i prochu. Wiatr nagina mi język - rozwija ten żagiel.
Nawet sonet francuski nie włóczy się w wersach,
jest gdzieś dokąd myśl nigdy nie dotrze, a jeśli,
każde wejście i wyjście znaczy tyle: pukać.
Za życia śmierć okaże się wierną podróżą.
problem tylko z postojem, zakwaterowaniem,
już nie mówiąc o skrytym w zaroślach przystanku.
to moje niewyśnione, zakazane miasto, w którym łyse spółgłoski
chodzą chwiejnym krokiem." - to no ci pięknie wyszło.
Jeśli zaś o całość chodzi, to mam wrażenie nadmiaru motywów z różnych półek - np. gdy zima, to nie maliny. Ale poczytam jeszcze jutro, być może to tylko wina późnej pory.
Pozdrawiam