czas nie przepada czekać sam na siebie
odkąd wymyślił że jest dwunożny
taką postawę nazywając: przyszłość
poruszając się raczej niezgrabnie na nogach
gwiazdy które uczyły się potężnie świecić
spóżniają się na światło
wówczas karmią się niebem i daleką ziemią
wyjście nigdy nie powie: przyjdź ocal mnie stój
zatrzymaj się nie zarzynaj krokami donikąd
rude sarny w pamięci wybudują las
choć miasto nie potrafi dokończyć się wznosić
w róży często znajduję już trupa całuję
go słowami zamkniętych Werterów w pałacach
z gałęzi i niezdecydowanych chmur
czyje miejsce jest obce a które jest ich
w każdym miejscu czas
jest jednoczesnym wejściem i wyjściem
rzeki jakoś szczególnie nie chcą na mnie czekać
w każdej chwili się spóźniam na każdą i inną
stawiam kroki ścigając się z ostatnią kropką
niedudolnie próbując nadążać na kropki
chociaż każda z nich to jednoczesne wejście i wyjście