I
po śmierć nie przychodzi się parami
poustawiasz miasteczka jeden raz w domino
roztrzygając na którym zakończysz się oczku
które wkrótce dopiszesz durnym psudonimem
wkrótce zburzysz powietrze dzielące od świata
miasta pękną i wzniosą się szybko do góry
w którymś znajdziesz nierówną wynajętą stancję
przebijaną co wieczór jak wielki balonik
II
twoje ręce i nogi są rundą domina
które strącasz niepewnie postawionym krokiem
zazwyczaj sen jest stanem szukania koloru
zwłaszcza kiedy po pamięć przychodzisz na czarno
nosząc pewną żałobę gdy kończysz poprzednią
wyślesz światło i strony świata swym podpisem
czas włoższysz do kopery i wrzucisz do gwiazd
nieistnieje określona kolejka odbioru
przyszłości to jest taka umowność otwartej przestrzeni
nawet śmierć nie jest stała gdy zapragnie umrzeć
w chmurach zagrasz orkiestrę potęgi i mocy
potem zwiniesz się w duszne martwe prześcieradło
przeczekując odejście miasteczka do ziemi
sam czas jest ruchomym świętem kropką epizodem
gdy za statki z papieru puszczasz pytajniki