Archipelag jest głoską smutku. W misce pomarańcze przetrwają powodzie ze światła.
Niebo spływa i łamie plemienne języki, roztrzaskuje się wargą wydaną na śmierć.
Zaganiam do schronienia sekundy i deszcz, burzowe chmury, które zstępują katedrą.
Odwiedź gwiazdy i przemiel promienie na mądrość, w przyszłości gwiazda przyjmie
nas za grube mury, zapewni zakwaterowanie i podmurowane karczmy. Rzeka jest moim
domem, gdy mówię o wietrze, tłumaczę go na smutek i goszczę w niedzielę w słońcu,
które pracuje jak drewniany wiatrak.
Prawdziwe wyroki będą nieśmiertelne, karmią piaskiem i białym dialektem przyszłości,
pod naskórkiem kieruję się czerwoną mapą, pot wytycza mi szlaki, postawione wyspy
między sobą bój toczą o morza i sól. Twarz jest iluzorycznym zgromadzeniem sekund,
trybunałem pamięci, onirycznym pieskiem zapinanym na czarną posrebrzaną smycz.
Jestem lotem robaka wprawionego ziemią, czas w istocie jest moim imieniem i przerwą,
urywaną muzyką, gdy wyszepczę burzę, gdy nastawiam zegarki na bitwę okrętów:
sekundy wymierzonej przeciwko sekundom. Postawiłem powietrze na własność - a ciało
będzie mu podlegać. Rzeki same przychodzą na palcach po sen.
Śmierć to moja właściwość, na archipelagach jestem panem smutku. W udach, w których
nocują komary i pamięć jest mój pałac, a pamięć jest zdartą posadzką, rybą, która
uwodzi niestworzone rzeki, niepozornym przeręblem w ustawionych wargach. Pamiętam,
czas to postój lub piękny przystanek, pod którym pieczołowicie wyczerpuję burzę.