Myśl jest kąśliwym owadem, gdy się zastanawiam, czy znajdę apostrofę
do minut i światła. Moje ręce i nogi są jak inwokacja wyciosana z powietrza
do bezczynnych myśli. W gwiazdę jutro zajadę, w gwieździe się położę,
zamieszkując rozbłyski i lepkie przeczucia.
Świat jednak nie polega na stawianiu kroków, by utrwalić posłuszność
asfaltu na drodze. Czas jest długim schronieniem powietrza we włosach,
a samotność jest marszem letargu i ockięć, nieroztrzygniętą bitwą, w której
to ocknięcia zarzynają się raczej do czystej ciemności.
Myśli stoją na baczność. W innej prespektywie śmierć może być odwilżą,
wykręconym miastem, w którym przyszłość gdzieś wisi do góry nogami.
W pochodzie kroki wobec siebie są samotne, izolacja to wtedy brakujące
kroki. Nie wiem tylko dlaczego bezustannie rzeki grają niepodważalną i cudzą
muzykę. Rozważać można czyżby prąd jest w nich intruzem jak słońce
wstępujące do wód z fanatyzmem.
"W gwiazdę jutro" - moze jutra?
ockięć - ocknięć
"wyżynają się raczej do czystej ciemności." - wzynac sie W cos, nie DO
Z tymi ocknięciami to miałem dobrze, ale cieszę się, że mam dokładną czytelniczkę. ;D