Póki księżyc nie zerwie się z lustra z popłochu,
noc jak ryba w ogrodzie niewyraźna pluska.
Zegarek jest więzieniem: spacernik, punkt ósma -
okratowana cela, odrębna dla osób.
Tu przyszłość nigdy nie chce należeć do czasu,
zepchnij w przepaść zegarki, filtrowany natłok
plam słonecznych i ścieżek, myśl poderżnie światło
ukąszona przez gwiazdy, neurotyczne węże.
Odkąd pamięć jest transem i znakiem psychozy,
z miastem krąży i strąca chwiejące się chmury
i zasiada w lusterku jak w szyderczej loży.
Wtrącam wieczność do kroków - podrzutków z ulicy,
gdy po knajpach boryka się samotny umysł;
deszcz przecina sekundy spuszczone ze smyczy.
Dobrze się czyta.
Jejku, a ty na pewno jesteś taki młody? Miejscami wychodzą Ci kulfony, zwłaszcza gdy forma bierze górą, ale to jest do wyćwiczenia. Kurcze, dobre to Twoje pisanie, całkiem mi bliskie. A powiem Ci, że skoro Sonet księżycowy potrafi oddać nocny, tajemniczy i magiczny klimat księżycowych czarów za dnia... noooo to jest dobre :)
___________
To przeciągane dreszczem chwile na krawędzi,
Zwalony na próg beton i zetknięcie z wodą;
W oddechu tytoniowym skóra się uwędzi,
Błądzący po omacku nie oprze się schodom.
To Bachus Caravaggia – właśnie postawiono
Przed nim na stole pełen półmisek szparagów.
Opuszki sinych palców od świec mu zapłoną
I moskitiera trzaśnie jak drzwi sarkofagu.
To murarz wzdycha we śnie na workach zaprawy,
A gdzieś tam księżyc fleszem obiera brzeg kołdry
I suche pszczoły minut nawleka na trawy.
Przez łóżko w płytkiej wodzie przejdą krótkie prądy,
Drapieżne jakieś ryby dopadną mnie, nagą,
By wyssać miąższ o smaku soku ze szparagów.