To co chciałem powiedzieć nie było o burzy,
moje imię rozwijaj aż napuchnie trawnik,
a niebo uzbieramy na następny raz.
Burzę trudno wypuścić z kilku samogłosek,
kołysząc się na brzuchach martwych wielorybów,
zawodzących o kształcie łódek
i pałaców wybudowanych z wody na nagiej powierzchni,
a może nawet nieprzeniknionym ciele.
Rzeki jutro wybiorą nam nieśmiertelność.
Dlatego wsłuchaj się w drzewa - zieleń jest językiem,
piśmiennym przełożeniem powietrza na dotyk;
choć nie słyszysz, bo gwiazdy wypluwają niebo,
(jasne smoki spod bioder i porcelanowego uda) -
to nic, bo przecież jestem rybą pocałunku,
która ślizga się ledwo łaskocząc języczek.
Moje będą języki nieznane na gwiazdach,
które wymierają nam szybciej nie do odczytania,
niż proste i krzywe światła przez prowincje z desek.
Ze wszystkich kolorów zieleń będzie leśnym sędzią,
w podróży smutek jest pod ręką, a twoje ręce, bose nogi
krzyżują gwiazdy i księżyce.
Moje imię rozwijaj drzewami i trawą,
głoską nieba, językiem tłumaczącym ogień
na opuchnięte palce - popielaty przekład,
dźwiękami wabiącymi przemieniony ogień
w zaklinanego węża, dźwięk uwodzi ogień.
1) a po co ci te przecinki na końcu wersów? I tak działasz w tym miejscu wersyfikacją, już większy sens miałoby dawanie ich gdzieś wewnątrz ;)
2) tak do mnie mów! a ja ci powiem (oczywiście jak poskromisz swoje lenistwo), że jesteś moim najlepszym odkryciem :)
Lenistwo, no niestety. Piszę dużo, ale pośpiesznie i nierozważnie.
Dzięki wam za komenty
a w trzecim wersie ma być"niebo"? .. a nie czasem "nieba'?