Będziesz długo przestrajał powietrze i ogień,
podpisywał pod deszczem tylko swoje imię.
Z ognia wykształciły się ręce, przeciągnąłeś światło
jak wiatr na własną stronę - martwe linki. W oku siedzi i gnije ponure
miasteczko: ciemne warstwy zagadek i słowiańskich zaklęć.
Niedługo ten sam zegarek ze wszystkich miesięcy zmienisz w bramę,
za którą będziesz nieśmiertelny. Twarz zegarka z całego tygodnia
zespawasz w zgodną rzeźbę, w trwałości pomijając zazdroszczące lustro.
To chyba pierwszy raz jak leżysz na czwartej godzinie
nad ranem i przesłuchujesz rzekę niezdarnym odbiciem,
która ciągle wymawia krople - te imiona, przez które niebo zagląda
na dół jak przez dziurkę.
W pierwszym wersie ostatniej strofy - niepotrzebne dopowiedzenie.
Całokształt in plus.