Pentaemeron

Andrzej Talarek

 

Pracuję pięć dni w tygodniu. Zaczynam w środku

pierwszego dnia, a kończę przed szabasowym wieczorem.

Nie stwarzam zieleni drzew ani dzikości zwierząt,

poszumu traw ni łagodnej pieszczoty ziół, wszystko to zastałem,

a światła wielkie i mniejsze mieszają moją świadomość

jak poranną jajecznicę życia.

 

Kiedy upływa wieczór i poranek, dzień piąty, na progu szóstego

nie mam już siły na miłość, którą nazywają seksem.

Nie stwarzam więc człowieka na swój obraz i podobieństwo.

Zresztą, mam już dorosłe dzieci, a moja żona, niczym Sara,

nie oczekuje aniołów, pukających do drzwi.

 

Pięć dni tyram w pracy, która ma pierwszeństwo

przed świadomością stwarzania. Codzienna harówka.

Chociaż się staram, to nie wiem nawet, czy wszystko

co czynię, jest dobre.

 

Pięć dni. Pierwsze pięć, choć zaledwie pierwsze.

Żadnej doskonałości, jak w sześcioramiennej gwieździe

Dawida, ścianach sześcianu, stopach heksametru,

w cyfrze sześć.

Oby po piątce jak najwięcej zer.

Ja, stwórca zer na papierze!

 

Urobiony jestem jak biblijny wół. I tak co tydzień.

Bez końca. Choć  Bóg tylko sześć dni i święto do końca świata.

Jak w Biblii. Stwarzając, stworzył stwórcę. Mnie! Mam Go wyręczać?

Patrzy kpiąco, jak tworzę

swój świat? O którym słowa nie ma w Genesis.

Czyńcie ziemię sobie poddaną.

 

Czy doczekam emerytury?

 

 

Andrzej Talarek
Andrzej Talarek
Wiersz · 14 lipca 2012
anonim