Jak mleko owiec z niedalekiej hali świeżutki,
Gęsty, tłusty, sycący, snem zatruty przez Boga,
Srebrny blask księżyca jak jedwab delikatniutki
Wypełnił już doliny, na niebie gwiazd pożoga.
Śpią juhasy w szałasach, śpią już bace w swych chatach,
Śpią już limby na stokach, śpią też owce na hali,
Krzak róży zasnął po kilku bycia pięknym latach,
Nawet wilki śpią w lesie majaczącym w oddali.
I tylko mgły w kotlinach tańczą, grają i psocą,
Dźwięczne, barwne i wonne o północy śpiewają.
Góry stare spać nie mogą za dnia ani nocą,
Aż lawiny z naszych szczytów ze złości spadają.
Chmurom spokojnym odebrały prawo odwieczne
Przydawania księżycowemu obliczu brody,
Płyną w radości i szaleństwie swym niebezpieczne,
Spokojem obdarzając jedynie stawów wody.
Wiatr zmęczony z mgłami całonocnymi pląsami
Za dnia nie ma siły dmuchać, nie ma już zamieci,
Czasem tylko targnie kosodrzewiny wąsami,
A wszystkiemu są winni młodopolscy poeci.
Oni mgły zbudzili, oni rozpętali piekło!
Z Krakowa przyjechali łobuzy Kasprowicze,
Tetmajerom nie darujemy - słowo się rzekło,
Źle się zachowują nawet starzy Witkiewicze.
Taka jest właśnie Przybyszewskiego cyganeria,
Prawdziwie sarmacka, nad wyraz dumna i głośna,
Lub impresjonistyczna - jak się zwie ta koteria.
Modernistyczna znaczy, teraz wiemy, nieznośna.
Giewoncie! Wołaj archanioła! Zbudź swych rycerzy!
Niech poetów rychło wypędzą z Zakopanego
Jagiełłów wojownicy w których nikt już nie wierzy,
Byśmy ponownie mogły zasmakować halnego.