Czas posuchy. Rozczytuję się w głodzie. Wargą. Brzuchem,
na którym wyrasta pustynia. Garnki są puste. Wieśniacy wracają.
Bez snu, z niczym, bez ziarna. Matki - ciepłe studnie
karmią dzieci. W izbach czas zjada do syta.
Czas posuchy. Rozczytuję się w głodzie. Wargą. Brzuchem,
na którym wyrasta pustynia. Garnki są puste. Wieśniacy wracają.
Bez snu, z niczym, bez ziarna. Matki - ciepłe studnie
karmią dzieci. W izbach czas zjada do syta.
,,Światło z izby na świat Boży wybiegłe rozwidniało część wzgórza śniegowego swym sztucznym, do zaduchu izdebnego nawykłym poblaskiem, ukazując w tym miejscu płytki i samotny ślad obutej stopy męskiej z głębszym nieco wydrążeniem od obcasa, w którym ktoś ciekawy czy też nic pilniejszego do roboty nie mający zatkwił starannie patyk, zawierzywszy go czapką dziurawą i niecałą."
I tak dalej...
co "też nic pilniejszego do roboty nie mający" zadrwił z nas kolejny raz
karmiąc dzieci czasem