spotkajmy się o wschodzie słońca
gdy świt niepewnie mrok wygania
ja przyjdę tu ze smutkiem nagim
ty przynieś uśmiech swój niewinny
rozłóżmy koc na szczycie góry lub
siądźmy w trawie pośród chmur
dotknijmy nieba jedną ręką
trzymając mocno ziemi drugą
"...i choćby nie wiem jak bolało
pozostać trzeba nam ze sobą..."
tak mówisz śmiejesz się i płaczesz
"...ktoś za nas sobie tak wymyślił
że słońce dniem, a noc gwiazdami,
samotność snem, miłość cierpieniem..."
rozmyślasz, marzysz, patrzysz w niebo
dotykasz ręką mojej ręki
by się upewnić czy jestem obok
zapomnisz wkrótce o tej chwili
wybierzesz drogę mi przeciwną
pomachasz widząc mnie w oddali
i pójdziesz dalej śladem rzeki
lecz nie zechcesz wrócić do mnie
zbyt głęboko, woda zimna
już za późno most spalony
szkoda czasu by próbować
od początku go zbudować
odejdź wolna i nie wracaj
nawet w myślach, nawet w snach