Listopadowa melancholia

rogoz

 

Listopadzie niechciany, brudny i mokry
przychodzisz, jak gdyby nigdy nic
stajesz nad rozpadliną i bezczelnie
wbijasz swe kły piorunujące
pod gruby płaszcz spazmatycznej opieszałości
naszej
Listopadzie zgryźliwy, niemądry i zawodny
Jesteś, jak gdyby nigdy nic
pysznisz się swym pospólstwem
swoją arogancją i nikczemnością
jak morze czerwone rozstępujesz serca
aby dla zabawy przyciągnąć je znów.
A my?
Zostawiasz nas, bezbronnych, cierpiących,
odartychj z łachmanów codzienności
nagich, lepkich od strachu
przepełnionych magią miasta,
przelewającą się przez uszy i usta
nie umiemy ich odnaleźć, nie są dla nas nikim
zaledwie pył na wietrze, tak silna jest
nasza wola, lecz niedostatecznie
Tyś, wszechmocny, uzurpujesz
Bronisz
Zdobywasz
Nasze oczy śledzą Cię uważnie
krępują umysł niedościgniony
a Ty pałasz się naszą nienawiścią
tą groteskową, śmierdzącą skruchą,
której tak pożądasz.
A my Ci ją dajemy, hodowani dla uboju.
Świnie, krowy, wszystko.
Dla uboju Ci dajemy wszystko, co mamy
Listopadzie
wszystko.
Oddaliśmy umysły,
paranoje, sny i miraże,
zyskując potępienie na zawsze.
Zastanów się, Listopadzie
czy chcesz być naszym
Oprawcą.

rogoz
rogoz
Wiersz · 7 listopada 2012
anonim