nie ma wyjścia z labiryntu
jest bezwzględny przymus
ulepić siebie z resztek
tego co zostało
na dzień dobry
niewłaściwym pinem
zablokowałem bankomat
kolejka niecierpliwych
wściekłym wzrokiem
wychłostała plecy
muszę kupić pół litra
papierosy i kawę
zdenerwowany
chętnie bym ich zjebał
pozostałem człowiekiem
na skraju paniki
w ataku depresji
spadłem ze schodów
najmądrzejszy z tłumu
przyłożył kamieniem
alkoholowej choroby
przeszli nade mną
tacy dumni
i zdrowi
obrzucili gównem
kwiecistych epitetów
było tak świątecznie
bożonarodzeniowo
bankomaty rzygały królami
pastuszkowie witali
obdarty ze złudzeń
stałem nad żłóbkiem
Ale wśród oparów wszędobylskiej udawanej słodkości /narzuconej przez tradycję czy bóg wie czego jeszcze.../, opis takiego rzeczywistego obrazu to /mimo wszystko/ miła odmiana.