Prozopagnozja (Rene Magritte: Kochankowie)
Jest mi elegancko obojętne, jaki
nosisz krawat i jakie zakładasz imię.
Niech będzie Łukasz. Wstawał o świcie i już,
puste prześcieradło i niedojedzone
tosty. Jeżeli staniesz się Mateuszem,
romans nie nabierze barw. Ciągle pilnował
granic, które są dla niego boskim darem.
Marek, albo inny z siedemdziesięciu dwóch,
który to mówił krótko i... nie na temat,
początkiem odbiegał od Jana. Czułam, jak
w nocy Jana słowo stawało się twardym
ciałem. Męskie mrzonki oraz obietnice
przekute w czyny. Jan umiał opowiadać.
Świetnie zaczynał, ale później jak z każdym:
papieros, ukrzyżowanie, sprawy wyższe,
a kobieta w odstawkę. Przez trzy dni plecy.
Nie ma nawet białej chusty z Sienkiewicza,
raczej szary worek. Giniemy w mroku
dziejów. Ty zostawisz imię, ale żadnej
twarzy. Jest im doskonale obojętna.
(link do obrazu)
dla mnie bomba!
@ estel, zostawiam... bo to w końcu ważna różnica.
P.S. Witaj po latach :)