Na złość jemu udawała, że śpi,
patykowata smarkula z kucykami,
ojciec przedłużał zakrapiane chwile
w nieskończoność.
Wracali nocnym, trząsł jak grzechotką,
a potem ciągnął ją, niósł, klął,…. nie udawaj .
Wolałby pić dalej, nie myśleć, upaść,
nie zostawiał.
Zwinięta w kłębek, zawsze czujna
podglądała przez przymknięte powieki.
Nie potrafił być ojcem,
niósł jej dzieciństwo jak balast.
Chuda, lekka, brudna, niewidzialna
modliła się by szybko urosnąć,
wyhaftować biały tiul w srebrne stokrotki
odpłynąć w przedostatnie marzenie
bycia kochaną.
Pozdrawiam