Pożar, jak się palą łaki, w sierpniu, w nocy... wtedy
spiekota jest namacalna, liże kolana, parzy
koniuszek języka. Kanikuła - jednym słowem,
ciasnym westchnieniem, do którego zmieścisz
ile potrafisz. Ile? Dwoje zielonkawych oczu,
ciepły brzuch. Tutaj to ziemia,
kurcząca się łata traw. Kraj,
kraniec, krawędzie tego, co można
przywabić, co wreszcie ucieka nierozpoznane.
Inaczej powróciły i wrastają trwale: słowa -
klucze, słowa - zamki. Za nimi chęć
przygaszenia. Dalej
niewiele - oddech przy boku, wyobrażenie
filmu o bokserach, gdzie podobno tłumaczono życie -
na odwrót, na odwrót. Łąka, wytrych, zwykła zasłona:
w niebo idzie taki czerwony dym.
25 marca 2009
* kursywa - pan Stasiuk.