Pomiędzy początkiem a końcem
najbardziej lubię niedzielne poranki
Patrzę na dłoń opartą na ramieniu,
za oknem śnieg otula parapet,
w obrączce migocze świt.
Ciepło pleców trzyma zaspane powieki
i mnie, tak blisko.
Jak to możliwe, tyle lat.
Usta złączył leniwy taniec,
wygięta w łuk zapraszam westchnieniem.
Płyniemy wolno po śliskim jedwabiu,
ty i ja zgrani.
Przez klepsydrę przepływa strumień
wypełnia zakamarki
rozpływając się drżeniem.
Cisza zamyka krzyk.
Bezbronnie pogrążamy się w zatraceniu.
Lubię patrzeć na twoje męskie ciało i gubić się
we mgle złotobrązowego spojrzenia
szczęśliwa, że czas nic nie zmienił.
Dzięki za koment