zranił swym oddechem miękkie ciało ziemi
co zamknęła swój żar we wnętrzu potęgi
trącając sens w każdym niechcianym ruchu
wzdłuż płynu światła płonącego lawy łzami
do środka zaschłego westchnienia
bo mroźne okrył szczyty niebo krzyku
i bezimienna ciemność rozświetla czarny pejzaż
ciepłym wdechem posągowych min niebytu
walczy z czasem który rwącą przestrzeń
ustawia pod ścianą długiego wyścigu do nieistnienia
i tak włóczy się cień przezroczysty
pod flegmą ludzkich spojrzeń
znamię na czole szkliste dzieli rzeczywistość
kochając dzieci niczyje gdy wykrwawia się
przezroczystymi łzami i coraz ciaśniej lecą lata
pod dłonią ciemnoty ciasnogłowego organu obcej myśli